Wolałabym, żeby nikt tej notki nie czytał.. Dzisiaj żałuję, że tyle osób zna mojego bloga i tyle osób go odwiedza.. Coś się ze mną dzieje.. Zupełnie nie wiem co! Od niedzieli już miałam kiepski humor. W poniedziałek było ok, ale znów jest źle.. Jakiś kryzys wewnętrzny? Załamanie? Ale dlaczego? Skąd się wzięło? Czym jest spowodowane? Dlaczego cały czas chce mi się płakać? Dlaczego wątpię? Dlaczego nie widzę przed sobą żadnego godnego celu? Dlaczego nie widzę sensu, by żyć? Nawet nie chcę iść na te głupie studia.. Przecież się nie dostanę.. Nie wiem co mi odbiło, żeby iść właśnie na te najbardziej oblegane kierunki? Przecież nie mam szans.. Maturę zdałam świetnie, wiem, wiem też, że nie jestem głąbem i że coś w tej głowie mam, ale to chyba za mało.. Są miliony lepszych i to oni się dostaną.. I wreszcie, dlaczego te beznadziejne myśli znów mnie nawiedzają? Dlaczego nie potrafię żyć i cieszyć się chwilą? Dlaczego patrzę na miłość właśnie z tej chujowej strony? Dlaczego wyznaję jakąś jebaną zasadę, że prawdziwa miłość trwa wiecznie? Przecież nie trwa! Choćby największa zawsze się kończy! I dlaczego wątpię w swój związek? Dlaczego wciąż chodzi mi po głowie myśl, by go skończyć? Wstydzę się sama przed sobą, że coś takiego przychodzi mi do głowy.. Kocham, to nie ulega wątpliwości, ale nie jestem kochana.. i właśnie chyba to mnie tak boli.. Dlaczego czuję, że mogłabym oddać życie za kogoś, dla kogo ja nic nie znaczę, albo znaczę niewiele? Dlaczego się na to godzę? Dlaczego nie umiem tego skończyć? Bo się boję.. Boję się, że sobie nie poradzę sama, że już nigdy nikt inny mnie nie zechce, że ja nie zapomnę i przez to nie będę umiała żyć z kimś innym.. Tchórz jestem? Możliwe.. I trudno.. Nikt nie jest idealny.. A ja bym oddała resztę życia tylko za to by usłyszeć te dwa słowa.. I ta głupia nadzieja.. Wciąż ją mam, wciąż nią żyję.. To ona sprawia, że.. nie umiem już realnie spojrzeć na pewne rzeczy.. Że pewnych rzeczy nie dostrzegam, nie dopuszczam do siebie.. Że wciąż wynajduję sobie jakieś głupie tłumaczenia.. Że wciąż się modlę o miłość.. Czeka mnie poważna rozmowa.. Właśnie o tym.. W piątek.. Tylko, że to i tak nic nie zmieni.. A ja.. ja po prostu nie widzę świata poza Nim.. Wszystko bym oddała za Niego.. To już zakrawa na jakiś fanatyzm! Ale wierzę, że wreszcie zostanę wynagrodzona za anielską cierpliwość, za wytrwałość i oddanie.. Tylko, że jest mi wstyd z tego powodu, że czasami myślę o A. Że są chwilę, w których żałuję, że kiedyś postąpiłam tak, a nie inaczej. Zastanawiam się i dochodzę do wniosku, że z A. byłaby zupełnie inna sprawa, że z A. czułabym się kochana i wyjątkowa. Tak mi wstyd, że o tym myślę.. Czuję się tak jakbym zdradzała Łukasza.. I chciałabym mu o tym powiedzieć, ale wiem, że go skrzywdzę, mimo wszystko.. Rozpisałam się.. Możliwe, że jutro to skasuję, teraz już kończę, bo.. rozklejam się znowu.. Nie wiem co mam robić! Wiem tylko, że kocham, naprawdę kocham. Pierwszy raz w życiu tak bardzo, a nie mogę dostać tego samego.. Chcę być kochana.. Czy to tak dużo? Sporo rzeczy chciałabym jeszcze napisać, ale to nie ma sensu.. Pogrążam się tylko jeszcze bardziej. Mam nadzieję, że nikt nie dotarł do końca tej notki..